Rób to, co Cię uszczęśliwia. Bądź z kimś, kto sprawia, że się uśmiechasz. Śmiej się tyle, ile oddychasz i kochaj tak długo, jak żyjesz"

Dienstag, 27. September 2011

O językowym Misz-Maszu Złotowłosej

15. sierpnia rozpoczął się dla naszej Trzeciej Córki nowy etap w jej życiu. Przedszkole. Niemieckie. Z tylko niemieckimi dziećmi i wychowawczyniami. Do tego ewangelickie, bo tylko tu udało nam się dostać miejsce dla niej. I całe szczęście. To przedszkole to chyba najlepsza rzecz, jaka nam mogła się tu trafić (ale o tym napiszę innym razem). Muszę jeszcze dodać, że Złotowłosa nie mówiła w tym momencie ani słowa po niemiecku. Gdy próbowałam ją uczyć, tzn. gdy mówiłam do niej tylko po niemiecku, kwitowała to takim stwierdzeniem: "Nie mów tak do mnie, bo to jest bardzo brzydko i ja nic nie rozumiem, a jak ktoś nie rozumie, co ktoś mówi to jest bardzo brzydko i ja to powiem papie jak wróci z pracy, że ty mówiłaś do mnie bardzo brzydko!" Pomyślałby ktoś, że klnę jak szewc, albo wyzywam moje dziecię od najgorszych. Nic z tych rzeczy. Ale uparcie i konsekwentnie realizowałam swoje zamierzenie, żeby Złotowłosa osłuchała się z językiem, zanim pójdzie między ludzi. Zresztą po polsku mówi do niej cała reszta rodziny, więc nie było zmiłuj i ja nadawałam tylko po niemiecku. Ze studiów i pracy w szkole pamiętałam, że takie małe dzieciaki dysponują niesamowitą zdolnością nauki języków - nazywa się toto "wczesnodziecięcy bilingwalizm" i polega na nauce w środowisku naturalnym w taki sam sposób jak nauka języka ojczystego. I że zdolność ta zaczyna zanikać po skończeniu 6 roku życia, tzn. im człowiek starszy, tym trudniej mu nauczyć się języka obcego.

Dzisiaj po 8 tygodniach w przedszkolu, Złotowłosa zaczyna mieszać języki, co jest naturalnym etapem - nie myślałam tylko, że to tak szybko nastąpi. Muszę sobie zapisać kilka przykładów, żeby nie zapomnieć:

* Złotowłosa siedzi na dywanie, z podwinięcia spodni wysypuje się piasek a ona na to, że teraz mamy na dywanie Sandkasten (piaskownicę).

* Pogoda straszna, leje od rana. Złotowłosa chce koniecznie wyjść i nie pomaga tłumaczenie, że nie wyjdzie, bo pada (to jeszcze pozostałość mojego polskiego myślenia) - w przedszkolu dzieci wychodzą na dwór w każdą pogodę, nawet jak właśnie pada (muszę się na to przestawić) i kurtka i spodnie p/deszczowe były na pierwszym miejscu na liście rzeczy potrzebnych do przedszkola - Trzecia Córcia mówi więc: es regnet (pada), ale to nic - jak założę Gummistiefel (kalosze), to moje stópki nie będą nass (mokre).

* Mama, pójdziesz ze mną pipi (siusiu)?

* Skaleczyłam się w rękę, Złotowłosa pyta: Mamusiu, czy Ciebie to wehgetan (bolało)?

* Mamusiu, chodźmy do ogrodu, ich moechte schaukeln (chcę się pohuśtać).

* Co będzie dziś na Mittagessen (obiad)?

* Rano, po przebudzeniu pyta swojego braciszka: Braciszku, hast du gut geschlafen (dobrze spałeś)? albo mówi: Mama, nasza Kleine Maus się obudziła!

* Mam dwa rodzaje małych łyżeczek: normalne, do herbaty i trochę mniejsze, do filiżanek. Proszę Złotowłosą, żeby mi jedną małą łyżeczkę podała, a ona pyta: "A chcesz kleiną czy grosą"?

* Zdarzają się nawet sytuacje, że moja Złotowłosa zaczyna być jak to jajko, co to chce być mądrzejsze od kury. Jedziemy do przedszkola, za oknem jeszcze szaro (7.00) i ona pyta, jak jest po niemiecku "ziewać".
"Gähnen" odpowiadam. "Nein, ja znam inaczej". Ale jak - dopytuję ciekawa, co mi odpowie. "Bist du müde?" Widocznie była zmęczona i ziewała, a pani ją tak zapytała:-)

I tak oto nasza córka w sposób zupełnie bezbolesny i całkowicie nieświadomie uczy się mówić w obcym języku. Uwielbia swoje przedszkole, uwielbia swoje nowe "Freundinnen" Maję, Leah i Hannah. A ja uwielbiam ją obserwować, gdy przychodzę ją odebrać z przedszkola: jej roześmiana buzia i szczęśliwe oczy bardzo wiele mi mówią. A tak się bałam na początku...

O Najstarszą, Starszomłodszą i Najmłodszego już się w takim razie nie obawiam. Wierzę, że poradzą sobie tak samo jak Najmłodsza:-)))

Sonntag, 25. September 2011

Zaczynamy od nowa...

Nie wiem od czego zacząć... Tyle się działo w ostatnich tygodniach i nadal dzieje... I na pewno na tym się nie skończy...

Dzisiaj mija 16 tygodni, jak przyjechaliśmy do naszego "nowego" - starego, bo 150-letniego domu. Do miejsca, które będzie odtąd naszym miejscem na Ziemi. To miejsce to Nadrenia - Westfalia. Północno - zachodnia część Niemiec. Niedługo będzie aparat i będę mogła wkleić zdjęcia cudownej okolicy:-) A "nowy" dom? Na razie to straszny dwór, zaniedbany przez poprzednich włascicieli, którzy przez kilka ostatnich lat nic nie robili, niczego nie remontowali, nie odnawiali, bo wiedzieli, że się niebawem wyprowadzają... Ale trafił się nam, i mam nadzieję, że zrobimy z niego cudowną siedzibę dla naszej rodziny.

Dom w Polsce sprzedany - aż się łezka w oku kręci, ale trafił w dobre ręce... Została TAM rodzina, przyjaciele i dobrzy znajomi - ale to w końcu tylko 800 km do przejechania...

Za nami (a właściwie za mną, bo Ka. pracuje w tygodniu od rana do wieczora) tygodnie załatwiania formalności związanych z pobytem w nowym miejscu - zameldowanie w urzędzie gminy, w urzędzie skarbowym, w Ausländeramt, Familienkasse, kuratorium, dziesiątki szkół i przedszkoli, żeby znaleźć wolne miejsca dla naszych dzieci, tłumaczenie wielu dokumentów i procedury związane z uznaniem świadectw i dyplomów, założenie kont w banku, znalezienie dla mnie pracy (z której i tak będę musiała zrezygnować z końcem miesiąca, bo po prostu "nie wyrabiam"...) i wiele, wiele innych - nie sposób wszystkiego wymienić. W ciągu tych 16 tygodni Ka. musiał dwa razy pojechać do Polski pozałatwiać ostatnie sprawy TAM... Ja w przerwach w zajmowaniu się maluchami malowałam ściany i odnawiałam starocie znalezione w "nowym" - starym domu, wyszukiwałam panele i wykładziny na podłogi, gotowałam, sprzątałam, prałam, załatwiałam...

Czasu na czytanie i szycie nie miałam w ogóle:-(

Od dwóch tygodni mamy telefon i internet, od 6 tygodni Złotowłosa chodzi do nowego przedszkola, od 8 tygodni ja do nowej pracy, od 2 tygodni Starszomłodsza chodzi do nowej szkoły, za tydzień Najstarsza rozpocznie swoją roczną praktykę w nauce zawodu, za dwa tygodnie Najmłodszy skończy rok i pójdzie do przedszkola, a Ka. od pierwszego czerwca pracuje w nowej firmie.

Dzisiaj o 5.00 rano Ka. pojechał do Polski (po raz trzeci już) - spakować ostatecznie wszystko - meble, ubrania, zabawki, rowery i wszystkie inne ruchomości - załaduje to do TIR-a i wróci do nas we wtorek. Nie sposób czekać w nieskończoność, aż przy okazji coś tam się przywiezie - raz krzesełko dla Najmłodszego i kołdry, drugi raz kilka książek i zabawek, "może maszyna do szycia się zmieści, ale odkurzacz to już kochanie następnym razem." Musiałam podjąć męską decyzję o wynajęciu dużego samochodu, bo Ka. nie zdecydowałby się nigdy i chyba jeszcze dwa lata woziłby w  bagażniku i boxie po kilka rzeczy. Już nie mogę się doczekać - będzie, jak kilka lat temu - meblowanie i urządzanie na nowo. Pokoje już dawno rozdzielone (jest ich zresztą 14, więc każdy bez problemu będzie miał super kąt dla siebie), jeszcze nie wszystkie odnowione, ale z czasem wszystko się zrobi.

Muszę kończyć, bo nasza czekoladowa labradorka, Luna, nowy członek rodziny w nowym miejscu, domaga się wyjścia. Na dworze piękne słońce, wrzesień w ostatnich dniach jest rzeczywiście piękny, a i październik zapowiada się nie mniej złociście...