po długiej - letniej - nieobecności.
Jak wyjechałam w połowie lipca,tak do teraz naprawdę trudno było mi znaleźć
wolną chwilę na mojego bloga.
Tak naprawdę, to liżę rany... na duszy.
Po powrocie 12 sierpnia w niedzielę
z naszych wielkich polskich wakacji,
które trwały 4 piękne długie tygodnie,
po spędzeniu kilku dni w domu,
zadzwonił w sobotę 18 sierpnia telefon - o 7.15.
Prawdę powiedziawszy, zawsze bałam się takiego telefonu,
tego, że ktoś zadzwoni
i przekaże
mi smutną i straszną wiadomość.
Zmarł mój Tata.
Zapakowałyśmy najpotrzebniejsze rzeczy,
i razem z Najstarszą i Starszomłodszą
pojechałyśmy z powrotem do Polski.
Tym razem na
pogrzeb.
Nie wiem jak dałam radę pokonać drogę do domu w Polsce.
Nie wiem jak przeżyłam te smutne dni.
Nie wiem, jak wróciłam do domu w Niemczech.
Ciągle jest mi ciężko - ale trzeba żyć dalej.
Jak napisała moja przyjaciółka,
słońce nadal wschodzi i zachodzi,
a dzieci śmieją się i chcą się bawić -
rzekomo czas leczy rany.
Moje jeszcze się nie zabliźniły....
Zdaję sobie sprawę,
że nie będę w stanie w ciągu kilku dni nadrobić zaległości,
zresztą nie po to dziś robię ten wpis -
ale na pewno troszeczkę cofnę się w czasie.
Wracam do blogowania wiankiem,
który powstał dla mojej bardzo dobrej znajomej -
Kathleen,
która podobnie jak ja - jest zwariowana
na punkcie takich naturalnych
DEKORACJI.
Do jego wykonania użyłam patyków, szyszek i duperelek
znalezionych tylko i wyłącznie
w naszym parku:-)))
Dzisiaj byliśmy na wspólnym pięknym spacerze,
w przecudnym złotym lesie - niemiecka jesień też jest
ZŁOTA i PIĘKNA!!!
(tak naprawdę to jesień zaczęła się
dla mnie właśnie dziś -
to pierwszy słoneczny dzień u nas
od 22 września).
Do tej pory tylko lało - jak z cebra dosłownie.
I żegnam się dzisiaj kasztanami,
oczywiście z naszego parku, pozbieranymi przez
Najmłodszych - mieli przy tym ogromną frajdę:-)