Sonntag, 4. März 2012
Wiosennie:-) i na zbity pysk...
O 5.00 Ka. pojechał do Polski - nie wiem, kiedy skończy się to załatwianie niektórych spraw właśnie tam. Tym razem wstawić passata do komisu i złożyć wniosek na nowy dowód osobisty. A w piątek - Jezu, jak się cieszę - odbieramy nowe auto, wreszcie większe, 7- osobowego Galaxy. Wreszcie skończy się losowanie, kto musi zostać (najczęściej dwie starsze latorośle) albo "wyliczanie"w marynarza" gdy jedna z nich jednak uparła się jechać:-) Wreszcie skończy się jeżdżenie po dwa razy, kiedy Ka. musiał najpierw zawieźć mnie i Maluchy, a następnie wrócić po starsze dziewczyny. W nowym aucie Złotowłosa zaplanowała miejsce nawet dla Babci, gdy ta zdecyduje się nas odwiedzić - będzie siedziała pomiędzy nią a Najmłodszym i będzie im opowiadać ciekawe historie. "Jeść nie możemy, bo nakruszymy" - mówi Złotowłosa, "pić też nie. Inaczej Papa pójdzie w powietrze. Albo co gorsza - wywali nas z auta" - dopowiadam. "Na zbity pysk" - kończy Złotowłosa. Puenty mojej Trzeciej Córki są dla mnie niekiedy ogromnym zaskoczeniem.... Mnie osobiście nie przeszkadza, kiedy dzieci coś schrupią po drodze, soków sama nie toleruję w aucie, mnie też doprowadza do szału tapicerka pochlapana sokiem wiśniowym albo porzeczkowym. Dlatego na podróż proponuję moim dzieciom zawsze i wszystkim WODĘ MINERALNĄ.
Proszę bardzo - możecie pić w czasie jazdy, ale wodę:-)
Dzisiaj była cudna, pierwsza wiosenna niedziela - słońce zaświeciło po raz pierwszy od bardzo długiego czasu. I jako że lubię czynny wypoczynek, wygrabiłam trochę trawnika, ale przy tych areałach, które teraz mamy do obrobienia w postaci ogrodu i parku - KOŃCA NIE WIDAĆ. W kominku i w "kachloku" napaliłam dopiero o 15.00, a o 16.30 już lało. Jak z cebra...
W marcu jak w garncu - Złotowłosa poznała dziś dosłowne znaczenie tego przysłowia.
Umiliłyśmy sobie niedzielne popołudnie kawką i ciastem budyniowym z wiśniami na kruchym spodzie. Niestety, kupnym, więc nie podam przepisu. Ale pycha, że normalnie palce lizać:-)
A tu wejście do naszej piwnicy, z której nie korzystamy.
W domu wejście do niej znajduje się w kuchni, ale zastawiliśmy je białym kredensem.
Może jak się do niej przekonam, to znajdę dla niej jakieś zastosowanie,
oczywiście piwniczne zastosowanie,
na przykład na przechowywanie zapasów. Może...
Ale na razie - póki co - to pustostan.
I nasz czarny kot KOT. Uwielbia głaskanie i tak się łasi do nóg, że już kilka razy o mało co nie wybiłam sobie zębów potykając się o niego:-)
Abonnieren
Kommentare zum Post (Atom)
Jak czytam o Waszym domu - to mam wrażenie, że to dom marzeń, co prawda z służbą może jakowąś do pomocy, ale cudny - piec, piwnica, ogród ... wow...
AntwortenLöschenSłużby jakowejś niestety nie mamyż, ale rzeczywiście - Larysan - roboty ogrom, ale naprawdę spełniają się tu nasze sweet dreams... Dziś, gdy grabiłam trawnik, a Najstarsza ładowała te zgrabione liście na taczkę - stałyśmy z głowami zadartymi w górę i słuchałyśmy wiosennego świergotu ptaków. A dom marzeń kosztuje mnie naprawdę wiele pracy - ból pleców, zakwasy, odciski na dłoniach i ciągle jeszcze nie wszystko można pokazać... ale ja to ogarnę, dam radę - nawet bez służby:-) Pozdrawiam serdecznie!!!
AntwortenLöschenKatja...Wy w raju jakims dzikim ,cudnym zamieszkaliście,co?!?!?!
AntwortenLöschenUwielbiam Ci tu włazić z buciorami...jakoś goscinnie tu i iście moje klimaty!!!
Znam ból pleców i zakwasy ,choć hektarów mniej!:)
Ale kocham czasem to zmęczenie...życzę i Tobie ,abyś je pokochała,bo warto!!
Sciskam Was i zyczę wielu słonecznych dni z trelami wiosennymi w tle:):)(
kAJA
Kaju, właź nawet w buciorach, my teraz tylko takie obuwie z racji prac ogrodowych zakładamy. Tzw. "gnojki" (czyt. kalosze) ma u nas każdy w rodzinie, a Maluchy to nawet po dwie pary - jedne do domu (tzn. do ogrodu) , drugie do przedszkola. A zmęczenie wywołane ciężką pracą w naszym nowym miejscu kocham - lubię to, co robię i lubię, gdy zaczynają być widoczne efekty mojej pracy. Ja też Cię ściskam i cieszę się, że wpadłaś zobaczyć, co u nas:-)
Löschen