Montag, 28. März 2011
Tea time
Foto © by Matys
Przedmioty na zdjęciu mają dla mnie ogromną wartość sentymentalną. Samowar i dzbanek dostaliśmy od teściowej w prezencie ślubnym - jakiś wujek wykopał go u niej w ogrodzie. W znalezisku były jeszcze jakieś stare monety, które chętnie przygarnęło muzeum, natomiast "mój" niesprawny samowar nie wzbudził ich zainteresowania, więc po wielu latach trafił do mnie i mojego męża. Pamiętam, że teściowa taka trochę zawstydzona była, że tylko takie stare "rupy" nam w prezencie daje, ale ja szalałam z radości, w którą ona tak nie do końca wierzyła. Kiedyś, jak jeszcze żyła, przyznała mi się, że myślała o mnie niezbyt pochlebnie "wariatka" - w głowie jej się nie mieściło, jak można się cieszyć z odrapanego i zniszczonego samowara. Zepsutego na dodatek. Filiżanka ze spodkiem (a było tych tycich filiżaneczek 12 w komplecie, po 20 latach zostało mi ich 9 - nieźle, choć ubolewam bardzo nad tymi, które własnoręcznie (albo lepiej: własnoniezręcznie) zbiłam)) - to mój pierwszy, jeszcze panieński, zakup do tzw. wyprawy ślubnej, którą tak nawiasem mówiąc skompletowałam sobie sama, jeszcze przed maturą i krótko po niej. Najpierw za pieniądze zarobione przy zrywaniu truskawek i wiśni, na wykopkach u rodziny na wsi, potem - jak już skończyłam 18 lat - po kursie pedagogicznym zarabiałam w lecie jako wychowawczyni na koloniach, a w zimie na zimowiskach. Kilka miesięcy spędziłam w niemieckiej rodzinie jako au-pair, a potem - w trakcie studiów - dorabiałam do stypendium korepetycjami. Pamiętam, że odkąd skończyłam szkołę podstawową, po przejściu do liceum - z reguły najpóźniej w lutym już wiedziałam, gdzie będę pracowała w wakacje. Ba! jednego roku od połowy maja do końca czerwca sadziłam kwiatki, pieliłam skwery i cięłam żywopłoty ogromnymi nożycami (odciski od tego były straszne na dłoniach) - w tzw. zieleni miejskiej. Inni się z nas nabijali, ale nie wiedzieli, że żeby się do tej "roboty" dostać, trzeba było być dobrym uczniem i w połowie maja mieć wystawione oceny. Na początku trochę nam wstyd było, ale pieniądze płacili dobre, praca była na świeżym powietrzu i słoneczku, więc na koniec czerwca byłyśmy z koleżankami nie tylko opalone, ale jeszcze miałyśmy wypchane portfele.
Dzisiaj szukam jakiejś pracy na wakacje dla mojej 18-letniej córki. Ofert niewiele, można by gdzieś prywatnie, ale strach, ze ją oszukają i dziecko się napracuje za marne grosze, albo - co gorsza - nic nie wypłacą. Ooo, ja to jeszcze 2 razy na OHP-ie byłam: raz w Polsce, w kuchni jako pomoc (cały miesiąc nad jeziorem sławskim i przy zlewozmywaku) i drugi raz w NRD, w fabryce sprzętu sportowego w Schmalkalden. Narty czyściłam.
Czy znacie jakieś dobre źródło, organizację, która pośredniczy w zatrudnianiu młodzieży szkolnej? Nasz miejscowy hufiec na wakacje nie ma ofert, bo już się dowiadywałam. Czy ktoś z Was załatwiał już pracę dla własnej pociechy? Tak się pytam, jakby nie wiadomo ile osób tu do mnie zaglądało, ale co tam zaryzykuję. Może ktoś mi coś fajnego podpowie:-)))
Abonnieren
Kommentare zum Post (Atom)
piękny prezent ślubny- też bym się z takiego cieszyła, a nie z kolejnego kompletu pościeli z kory ;)
AntwortenLöschenw pracy nie pomogę, bo moje dzieciaki jeszcze za małe, więc nie jestem w temacie :)
buziaki
Ale cudne znalezisko. Co do pracy dla corki nie mam pojecia o takich organizacjach, kiedys dawno jak bylam mlodsza, zawsze pracowalam w sezonie wakacyjnym nad morzem (nie problem bo z tamtad pochodze) i pamietam ze wiele osob wlasnie z poludnia Polski tez przyjezdzalo, czy to do pracy w hotelach, pensjonatach, osrodkach czy przy sprzedazy pamiatek.pozdrawiam
AntwortenLöschenwiesz co ja popytam koleżankę ona pracuje w tzw agencji pracy tymczasowej i oni się zajmują takim wynajmowaniem ludzi do innych firm. Pracuje w firmie Randstad, popytam jak podejść do tematu. fakt strach tak dziecko wysłać nie wiadomo gdzie.
AntwortenLöschenA swoja drogą ja tez miałam takie pomysły na wakacje i bardzo je lubiłam:-)
Kasiu - pościel z kory, to najgorszy prezent ślubny, jaki znam.
AntwortenLöschenDorotko - znalezisko rzeczywiście super, tym bardziej, że trafiło w moje ręce. A co do morza - nie mam tam żadnych znajomych...
Marzenko - będę wdzięczna za jakiekolwiek namiary, bo szukam i szukam, i znaleźć nie mogę:-(